#670 - Miało być tak pięknie...

Pchnięta zawodową ciekawością, sięgnęłam po książkę napisaną przez kolegę z branży — vlogera Daniela Muniowskiego, twórcę youtubowego kanału Strefa Czytacza. Jego oraz Natalię poznałam za sprawą epickiej kolekcji wydań Harry’ego Pottera z całego świata, a wiadomość, że próbuje sił w pisarstwie, przyjęłam z zaciekawieniem.

Książka z opisu zapowiadała się zachęcająco. Co prawda romans, nie jest moim ulubionym gatunkiem, ale skoro Tomasz Koza przekonał mnie do horrorów swoim debiutem (recenzja Dziewczyny, która klaszcze tutaj: klik!), to dlaczego by się zrażać zaraz na początku? Jak to w klasycznej książce o miłości nie mogło zabraknąć dwóch głównych bohaterów pochodzących z różnych światów. W tym przypadku otrzymujemy zasadniczego, uwięzionego w zobowiązaniach Maćka oraz żyjącą swoimi marzeniami Anetę. Los zetknie ich za sprawą błędnie zaadresowanej paczki oraz upartej młodszej siostry Macieja, która była moją ulubioną postacią. Opis zapowiada również poruszenie ważnych aspektów, jakich jest postrzeganie kompetencji przez pryzmat płci oraz rozprawianie się z uprzedzeniami dotyczącymi tzw. niepoważnych zawodów. Zapowiadała się fascynująca wycieczka.

Daniel Muniowski
Gra o marzenia
Wydawnictwo LUNA
Lektor Konrad Szymański
 
Ale plan planem, a wykonanie wykonaniem. Muszę oddać autorowi, że niesamowicie podobała mi się wycieczka ulicami Bydgoszczy. Z pewnością kiedyś wybiorę się do Muzeum Mydła i Historii Brudu, a ciekawostką, że autor J.D. Salinger ma coś wspólnego z tym miastem, co rusz kogoś zaskakuję. Bohaterowie drugoplanowi byli nieźle napisani — szczególnie rodzina Maćka. Co do ogólnej konstrukcji akcji i prowadzenia romansu bohaterów również nie mam większych zastrzeżeń, biorąc pod uwagę, że to debiut. I to by było na tyle, jeśli chodzi o pozytywy. 

A przepraszam, głos lektora był bardzo przyjemny. Może dlatego kontynuowałam słuchanie mimo chęci rzucenia tą lekturą. Dlaczego? Już tłumaczę.

Zwykle mój największy zarzut do romansów, to toksyczność zachować bohaterów ukazywana jako oczywistość. Nie inaczej było w Grze o marzenia. Maciek ma tak szerokie spektrum zachowań toksycznych, że gdyby przysłowiowe czerwone flagi były widoczne, nie byłoby go spod nich widać. I nie, nie przyjmę do wiadomości, że faceci tak mają. Znam zbyt dużo fajnych mężczyzn, żeby dać to sobie ponownie wmówić.

Dodatkowo zupełnie nie po drodze mi jest z humorem autora, Już od pierwszej sceny zastanawiałam się, czy na pewno chce kontynuować czytanie książki, która próbuje budować satyryczność akurat w ten sposób. Najlepiej podsumuje to cytat, notabene z tej książki:
Prowadzący opowiadał akurat jakiś wyjątkowo nieśmieszny dowcip, który bawił chyba tylko i wyłącznie jego, bo mnie wydawał się żałosny.

To, co miało być chyba miłym akcentem i mrugnięciem oka, do ulubionej autorki mnie niesamowicie kłuło w uszy. Tak się złożyło, że słuchałam Grę o marzenia zaraz po lekturze książki Marty Kisiel, do której twórczości autor nie raz nawiązuje. I rozstrzał pomiędzy humorem w Efekcie pandy, który opiera się na śmiechu ze zjawisk, zawijasów językowych czy absurdów rzeczywistości zaprawionych ciepłem i empatią, a śmianiu się z konkretnych osób, tylko pogłębiał moje zażenowanie. Żarty i potoczny język, które sprawdzają się w prowadzeniu kanału (w końcu rzesza fanów nie wzięła się znikąd, lecz jest wynikiem zaangażowania i ogromu pracy włożonej w prowadzenie tego medium, za co niesamowicie Daniela i Natalię podziwiam), w języku pisanym i opowiadaniu historii według mnie zupełnie się nie sprawdziły.

Jednak największe zgrzyty wychodziły gdy zdrapało się pozłotę poruszania ważnych tematów, podziwu, zwrócenia uwagi na problemy dyskryminacji płciowej i nacisków ze strony rodziny i spojrzało się na szczegóły. Przykład? Maciek pełen podziwu dla uporu Anety, wychwala jej zaradność i zmienia swoje skostniałe poglądy (choć robi to tylko dlatego, że dziewczyna mu się podoba, co samo w sobie jest warte funta kłaków, ale nie będą Wam robić wykładu z psychologii), a w kolejnym rozdziale autor wkłada w usta Anety słowa, że może przesadza z fochami. Gdzie fochami zostały nazwane reakcje na trudną wiadomość, która potencjalnie mogła zniszczyć całe budowane przez dziewczynę życie. Fochy. Serio.

Książkę doczytałam do końca, ale nie polecam. Kupcie sobie przewodnik po Bydgoszczy, obejrzyjcie kanał Daniela, poczytajcie ciekawostki o J.D. Salingerze, ale nie sięgajcie po Grę o marzenia. Autor może rozwinie się z dobrym redaktorem, może w innym gatunku, ale nie tym razem. Chyba, że naprawdę uwielbiacie humor Strefy Czytacza albo romanse i niestraszne Wam opisane przeze mnie kwiatki. Wtedy życzę udanej lektury!

1 komentarz

  1. "Dziewczyna, która klaszcze" nie przekonała mnie w pełni, miałam bardzo mieszane odczucia, a przecież mój ulubiony gatunek.

    OdpowiedzUsuń