#555 - Nic więcej nie mam do dodania...

Czytając powieść Karoliny Winiarskiej „Nic więcej” miałam wrażenie jakbym czytała o obcym mi mieście, a nie o Rzeszowie, który znam jak własną kieszeń. Który jest mi bliski...
 
Poprzednią powieść autorki wspominam dobrze - mimo kilku potknięć była okej. Debiuty mają to do siebie, że mogą się w nich zdarzyć jakieś niedociągnięcia. Gdy zaczęły pojawiać się zapowiedzi nowej powieści pani Karoliny i zauważyłam, że akcja będzie się toczyć w Rzeszowie to wiedziałam, że będę chciała przeczytać tę książkę. Nie tylko ze względu na intrygujący tytuł czy historię, ale z powodu Rzeszowa, który znam. Pierwsza taka historia, której akcja dzieje się w Rzeszowie, która sprawi, że czytając będę mogła spacerować po mieście oczami wyobraźni. Moje wyobrażenia kontra rzeczywistość chciałam żeby tak było...
 
Powinnam się nauczyć, że polscy autorzy nie piszą tak jakbym oczekiwała i dlatego nie czytam rodzimych książek. Znów dałam szansę i ponownie pożałowałam swojej decyzji. Im bardziej wczytywałam się w fabułę książki tym gorzej to na mnie działało. Rozgoryczenie? Zawiedzenie? Śmiech? Pewnie, że tak było. W pewnym momencie zaczęłam pytać Asi czy ja dobrze przeczytałam, że niech mnie drzwi ścisną, ale z pewnością tak nie jest. Miałam rację. Nie tylko ja miałam ubaw, ale i druga redaktorka Asia, która też mieszka w Rzeszowie.
 
Karolina Winiarska
Nic więcej
Wydawnictwo Szósty Zmysł

Główną bohaterką powieści jest Sylwia, która wraca do rodzinnego miasta po skończonych studiach. Jest spełnioną młodą kobietą i ma wszystko o czym marzą inni: spokojny dom, pracę, idealny związek i może układać swoje cudowne życie. Jednak czegoś jej brakuje i wszystko się zmienia, kiedy poznaje Igora – mężczyznę po przejściach, który ma wiele tajemnic. Rozkwita między nimi uczucie, które nie jest możliwe. Czy wszystko potoczyło się tak jak być powinno?

Uwierzcie mi, że byłam pozytywnie nastawiona do „Nic więcej”. Nie chodzi tutaj o sporą różnicę wieku między bohaterami, bo przypuszczałam, że taka będzie, ale przedstawienie tej historii drażniło mnie od samego początku. Brakowało mi w nim głębi, emocji, ciekawego przedstawienia postaci i co NAJWAŻNIEJSZE – wprowadzenia czytelnika do świata, który ma nas zatrzymać. Cóż... Może osoby, które nie pochodzą z Rzeszowa i go nie znają nie przykują uwagi do tego jak został przedstawiony, ale ja już w pierwszym wspomnieniu o Rzeszowie się zaśmiałam i pomyślałam – To jest jakiś żart? Nie zrozumcie mnie źle, ale autorka pochodzi z tych okolic, więc nie rozumiem, dlatego nie przeszła się ulicami i nie sprawdziła czy faktycznie tak jest. W powieści wspomniane jest, że dwie bohaterki idą nad ich ulubiony Park nad Wisłokiem*. Tak istnieje coś takiego, tylko to jest Park Kultury i Wypoczynku. Duży park przy kładce pieszo-rowerowej, który mieści się na bulwarach. Jednak gdy wpiszecie sobie nazwę Park nad Wisłokiem w Google wyskakuje nazwa bulwary rzeszowskie. Bohaterowie posługują się telefonami komórkowymi, wysyłają sobie smsy. Aż tu nagle w kolejnych akapitach bohater przechadza się ulicą Lenina, schodzi z wiaduktu w kierunku ulicy Okrzei. Moje pytanie do samej siebie ulica Lenina? Wiadukt? Hę? Była taka to prawda, ale została zmieniona po zmianie ustroju w 1989 roku na ulicę Piłsudskiego. Wypadałoby zrobić przypis i wytłumaczyć. Skąd taka nazwa. Dlaczego? Kręciłam głową z niedowierzania, że taka nazwa ulicy uchowała się w książce. A skoro już opowiadamy o dawnych czasach, to oznaczmy ramę czasową, bo niestety jest to tak opisane, że nie bardzo da się wywnioskować, czy to przeszłość bohatera. Musiałam przeczytać ten fragment dwa razy, żeby upewnić się, że dobrze zrozumiałam.

„Nic więcej” to dla mnie zlepek przypadkowych sytuacji, wypadków samochodowych, pożarów, zdziecinniałych rodziców, romansów, zaręczyn i pielęgniarek, które udzielają informacji, których nie mogą udzielać. Wszystkie fakty są przedstawione bez jakiegokolwiek zaangażowania bohaterów. Na sucho, np. Poniedziałek. Sylwia szykowała się do pracy*. Zero tutaj jakiegokolwiek pochylenia się nad przedstawieniem zachowań bohaterów. Wydawały mi się automatyczne, bez celu. Po prostu były bezsensu. Do tego masa problemów, które non stop spadają na postacie jak plagi egipskie. Tylko nie jest ich dziesięć tylko dziesięć razy więcej. Sylwia wciąż albo biega do pracy, albo przesiaduje w kawiarniach bądź mieszkaniach innych bohaterów. Nie ma tutaj Rzeszowa, no chyba, że we wstawkach: Rzeszów przywitał go tą samą szarością, z którą ją żegnał*. Czy ja muszę to komentować?

Denerwujący byli też sami bohaterowie, którzy byli pozbawieni według mnie jakichkolwiek moralnych czy etycznych zachowań. Główna bohaterka ma narzeczonego, ale cóż to nic. Zdrada? Jaka zdrada? Przecież ja się zakochałam. Ojciec nie kocha matki, próba samobójcza? Brak było jakiegokolwiek zastanowienia się nad swoim postępowaniem, a co najdziwniejsze pojawiło się ciche przyklaśnięcie, że zdrada – no spoko. Sylwia była egoistką i zdania nie zmienię. W ogóle jej postępowanie było infantylne i bez jakiejkolwiek logiki. Była zaręczona, zdradzała narzeczonego, ale nie przeszkadzało jej mieć pretensji do niego, że nie odpisuje na smsy, gdy jej ojciec czy tam matka trafiło do szpitala, bo już nie pamiętam i on nie odpisuje na wiadomości. Hello, a czy dała mu znać, czy zainteresowała się co u niego? Nie bardzo, więc skąd te pretensje? Nie wiem. Książka stara się (tak to nieprzypadkowe słowo) – stara się, ale nieudolnie, przekazać prawdę na temat nietolerancji czy rasizmu. Ten wątek był dla mnie oderwany od rzeczywistości przekoloryzowany. Już nie wspomnę, że imię Anika to nie bardzo imię, którego korzenie wywodzą się z Afryki.

Lektura „Nic więcej” bardzo mnie zawiodła i wprawiła w rozgoryczenie. Styl powieści jest koszmarny już debiut autorki ma w sobie więcej charyzmy. Nie wiem gdzie podziała się redakcja przy tej książce, która nie wyłapała błędów wszelkiego rodzaju. Na przykład znalazłam zdanie: Makaron zjedli w milczeniu, był bez smaku i nawet bez koloru*. Co? I nawet koloru? Chyba, że był bezbarwny :D, ale to też dałoby się inaczej ująć. Czy owoce morza, które można było zamówić w rynku w knajpie na rogu... Tylko którym dokładnie rogu? Mogłabym tak wyliczać w nieskończoność. To, że bohaterowie dziwnie się teleportowali bądź schodzili z wiaduktów, których za cholerę nie umiałam sobie zobrazować. Wystarczyło podać jakąś nazwę, która funkcjonuje od lat. Bardziej skupić się na pokazaniu okolicy, a nie tylko na przekazaniu suchych faktów. Niestety błędy wszelkiego rodzaju wyłapuje się na etapie wstępnej redakcji, podczas korekty, czy ostatniego czytania. Coś tu poszło nie tak i stwierdzono, że to jest prawidłowe albo druga opcja termin druku się zbliżał i trzeba było puścić z błędami. Niestety, ale autorka na tym traci, bo na pewno nie sięgnę już po jej kolejną książkę. Wielka szkoda, bo liczyłam na przedstawienie Rzeszowa, po którym mogłabym chodzić oczami wyobraźni, a miałam wrażenie, że przechadzałam się po obcym mi mieście.

*wszystkie cytaty pochodzą z książki – pisownia oryginalna.

4 komentarzy