Wzdycham. Tak bardzo wzdycham, ponieważ się zawiodłam. Uwierzcie mi, gdy zobaczyłam okładkę tej książki to chciałam ją bardzo przeczytać. Uwielbiam taniec - ba sama kiedyś tańczyłam i gdy Michalina z bloga k-siazkowyswiat.blogspot.com ogłosiła book tour, bardzo się ucieszyłam. I na tym zakończę moją radość...
O tym jak ta książka sprawiła, że miałam wrażenie, że kroczę przez piekło będę chyba powtarzała nie raz w tej recenzji. Ja nawet się zastanawiam czy już na dobre nie zraziłam się do polskich autorów. Czy tylko ja mam wrażenie, że czytelnik traktowany jest jak półgłówek i trzeba do niego mówić tak prostym językiem, że nawet niemowlęciu odechciałoby się uczyć mówić? Wzdycham. Wdech i wydech. Zmęczyłam tę książkę i to dosłownie. Widzę potencjał w tej historii, nawet i może doceniam pomysł, ale to jakim stylem została napisana – nie mogę zaakceptować.
Książkę mogłam przeczytać dzięki wspomnianemu book tourowi i wiecie co było dla mnie najlepszą rozrywką podczas czytania? Komentarze innych blogerek, które pokazały tyle mankamentów, że momentami bardziej skupiałam się na czytaniu owych uwag niż głównego tekstu, który czasami był nie do zniesienia. Myślałam nawet o przyniesieniu sobie popcornu, bo dziewczyny pięknie wszystko podsumowały. Ale o czym to miało być... A o książce. Głównym bohaterem w „Nauczycielu tańca” jest Dominik, którego pasją jest taniec. Poprzez taniec może wyzbyć się negatywnych emocji, to pozwala mu żyć i mimo trudnych doświadczeń spokojnie na tyle ile może – żyć. Poznajemy też Kaję oraz jej siostrę Sarę, która w wyniku nieszczęśliwego wypadku straciła głos. Co się stanie, gdy losy bohaterów zostaną ze sobą splecione?
Taak i znów sobie ponarzekam na styl tak jak w ostatniej recenzji, dlaczego nie? Zapewne gdyby nie te wszystkie uwagi dziewczyn na większość pewnie machnęłabym ręką. Czytając powieść miałam wrażenie, że dialogi są po prostu bardzo idiotyczne a myśli głównego bohatera głupie. W pewnych momentach miałam nadzieję, że on w końcu zamilknie. Weźmy np. początkowe wydarzenia... Bohater robi sobie tatuaż i zamiast – co wydaje mi się najrozsądniejsze – zapytać jak się nazywa tatuażysta to Dominik (nie użyję tego zdrobnienia bohatera, o którym za chwilę...) woli przezwać go Benem i jeszcze stwierdzić, że jest gruby i coś tam z tłuszczem na plecach. Litości... Czy to już piekło? Normalny człowiek wie do kogo idzie, jakiegoś poleconego dobrego tatuażysty, który nie jest NN. No ja nie poszłabym do kogoś, kogo nie znam z imienia i nazwiska, żeby wydziarać sobie coś na ramieniu, by nie daj gdyby coś poszło nie tak, nie mogła tego kogoś pociągnąć do odpowiedzialności. Jednak w równoległym świecie... Dominik woli nazwać go Benem. Jak ten zegar Big Ben. Taki żart.
Z twórczością Anny Dąbrowskiej miałam już do czynienia i choć książka „Jedna chwila” mi się podobała tak na tym zakończę moje zapoznawanie się z kolejnymi powieściami. Będąc w połowie „Nauczyciela tańca” zastanawiałam się dlaczego sobie to robię. Kompletnie nic się nie działo. Tańca jak na lekarstwo albo tyle, co kot napłakał. Brak logiki w niektórych sytuacjach. Bohaterowie oderwani od rzeczywistości. Kłótnie z powietrza. A dialogi... A jak już jesteśmy przy bohaterach to wspomnijmy o zdrobnieniu Dominika. Domi? Naprawdę!? To przecież takie kobiece zdrobnienie - ba ja tak mówię do mojej przyjaciółki... Do męskiego zdrobnienia bardziej pasuje Domin albo Dominio.
Podsumowując historia i pomysł na nią bardzo ciekawy, ale niedopracowany. Miała wyjść powieść New Adult a tak naprawdę nie wiem czy mogłabym ją zaliczyć do tego gatunku. Droga przez piekło – tak nazwałabym moje czytanie. Zakończenie ciekawe, ale na tle wszystkiego... Wyszło bardzo słabo.
Nauczyciel tańca
Nauczyciel tańca #1
Wydawnictwo Lira
Książkę mogłam przeczytać dzięki wspomnianemu book tourowi i wiecie co było dla mnie najlepszą rozrywką podczas czytania? Komentarze innych blogerek, które pokazały tyle mankamentów, że momentami bardziej skupiałam się na czytaniu owych uwag niż głównego tekstu, który czasami był nie do zniesienia. Myślałam nawet o przyniesieniu sobie popcornu, bo dziewczyny pięknie wszystko podsumowały. Ale o czym to miało być... A o książce. Głównym bohaterem w „Nauczycielu tańca” jest Dominik, którego pasją jest taniec. Poprzez taniec może wyzbyć się negatywnych emocji, to pozwala mu żyć i mimo trudnych doświadczeń spokojnie na tyle ile może – żyć. Poznajemy też Kaję oraz jej siostrę Sarę, która w wyniku nieszczęśliwego wypadku straciła głos. Co się stanie, gdy losy bohaterów zostaną ze sobą splecione?
Taak i znów sobie ponarzekam na styl tak jak w ostatniej recenzji, dlaczego nie? Zapewne gdyby nie te wszystkie uwagi dziewczyn na większość pewnie machnęłabym ręką. Czytając powieść miałam wrażenie, że dialogi są po prostu bardzo idiotyczne a myśli głównego bohatera głupie. W pewnych momentach miałam nadzieję, że on w końcu zamilknie. Weźmy np. początkowe wydarzenia... Bohater robi sobie tatuaż i zamiast – co wydaje mi się najrozsądniejsze – zapytać jak się nazywa tatuażysta to Dominik (nie użyję tego zdrobnienia bohatera, o którym za chwilę...) woli przezwać go Benem i jeszcze stwierdzić, że jest gruby i coś tam z tłuszczem na plecach. Litości... Czy to już piekło? Normalny człowiek wie do kogo idzie, jakiegoś poleconego dobrego tatuażysty, który nie jest NN. No ja nie poszłabym do kogoś, kogo nie znam z imienia i nazwiska, żeby wydziarać sobie coś na ramieniu, by nie daj gdyby coś poszło nie tak, nie mogła tego kogoś pociągnąć do odpowiedzialności. Jednak w równoległym świecie... Dominik woli nazwać go Benem. Jak ten zegar Big Ben. Taki żart.
Z twórczością Anny Dąbrowskiej miałam już do czynienia i choć książka „Jedna chwila” mi się podobała tak na tym zakończę moje zapoznawanie się z kolejnymi powieściami. Będąc w połowie „Nauczyciela tańca” zastanawiałam się dlaczego sobie to robię. Kompletnie nic się nie działo. Tańca jak na lekarstwo albo tyle, co kot napłakał. Brak logiki w niektórych sytuacjach. Bohaterowie oderwani od rzeczywistości. Kłótnie z powietrza. A dialogi... A jak już jesteśmy przy bohaterach to wspomnijmy o zdrobnieniu Dominika. Domi? Naprawdę!? To przecież takie kobiece zdrobnienie - ba ja tak mówię do mojej przyjaciółki... Do męskiego zdrobnienia bardziej pasuje Domin albo Dominio.
Podsumowując historia i pomysł na nią bardzo ciekawy, ale niedopracowany. Miała wyjść powieść New Adult a tak naprawdę nie wiem czy mogłabym ją zaliczyć do tego gatunku. Droga przez piekło – tak nazwałabym moje czytanie. Zakończenie ciekawe, ale na tle wszystkiego... Wyszło bardzo słabo.
Raczej nie moja bajka, ale z tego co piszesz wnioskuję, że i tak nie mam czego żałować. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCzytałam i mnie się ta książka podobała.
OdpowiedzUsuńJeszcze nie czytałam żadnej książki autorki:)
OdpowiedzUsuńJa od autorki czytałam "W rytmie passady", sięgnęłam, bo kocham taniec. Tak się rozczarowałam książką jak nigdy i mega się wkurzyłam. To smutne, bo... również mnie to zniechęciło do polskich autorów, a nikt nie jest winny, polscy pisarze, niektórzy są boscy, no ale co poradzę. Dlatego, gdy widziałam ten tytuł jakoś czułam, że to będzie gniot, a gdy widziałam oceny tej książki, jak widać, moje przekonania się potwierdziły.
OdpowiedzUsuńCzytałam i byłam zadowolona. Kwestia gustu jak widać ;)
OdpowiedzUsuńNiestety to bardzo słaba książka. Bohaterowie oderwani od rzeczywistości-zachowujący się nie jak dorośli, ale jacyś nastolatkowie, taniec tylko w tytule... słabiutko:(
OdpowiedzUsuń