Czas na kontynuacje cyklu o sławnym Zacku Herrym. Tom drugi nosi tytuł „Leon” duetu pisarskiego Monsa Kallentofta i Markusa Luttemana. Ciekawa jestem czy będę wnosiła tę część na piedestał. Przekonajmy się!
Akcja powieści rozgrywa się ponownie w zimnym, ciemnym i pokrytym lodem Sztokholmie. W mieście, w którym panuje ciemność. Ludzie snują się po ulicach niczym duchy. Nikt się tu nie uśmiecha, nikt nie ma ochoty zamienić ze sobą, choćby jednego zdania.Głównym bohaterem jest Zack Herry, którego mieliśmy przyjemność poznać w pierwszym tomie. Nic się nie zmienił, jeżeli chodzi o jego złe przyzwyczajenia. Problem z narkotykami pogłębia się – staje się coraz poważniejszy. Dalej jest małym, zagubionym dzieckiem, któremu zamordowano mamę. Ta sprawa nadal jest wielką zagadką i nierozwikłaną tajemnicą. Przeszłość depcze mu po piętach. A prywatne życie Zacka to jeden wielki chaos. Co innego w swojej pracy, ponieważ tam odnosi sukcesy i pnie się po szczeblach kariery jako policjant. Teraz awansował na inspektora policji kryminalnej w Jednostce do Zadań Specjalnych.
Mons Kallentoft, Markus Lutteman
Leon
Cykl Zack Herry #2
Seria Herkules
Wydawnictwo Rebis
Po raz kolejny dochodzi do makabrycznej zbrodni. Zupełnie przypadkowe nagranie z drona ukazuje zamarznięte ciało chłopczyka. Dziecko zostało przywiązane do komina i tam pozostawione. Zack zastanawia się: dlaczego? Kto jest na tyle okrutny, aby posunąć się do tak przerażającej zbrodni? Padają przypuszczenia, że dokonane morderstwo, może mieć charakter rytualny. Dużo faktów wskazuje również na to, że ta zbrodnia mogła być odzwierciedleniem pewnego mitu greckiego. Zatem czy morderstw będzie więcej? Policja musiała dowiedzieć się kim był zamordowany chłopiec. Żeby to ustalić śledczy posługują się programem szwedzkiej telewizji, w którym pojawia się twarz chłopca i zapytanie do widzów czy ktokolwiek jest w stanie pomóc w ustaleniu tożsamości dziecka. Aby nie budzić niepotrzebnej paniki, w telewizji nie pojawia się żadna wzmianka o tym, że został on brutalnie zamordowany.
Oczywiście
przez całe śledztwo Zackowi towarzyszy Deniz – jego nierozłączna
partnerka policyjna. Razem próbują zdobyć jak najwięcej informacji o
chłopcu, w jego najbliższym otoczeniu, dlaczego musiał zginąć. Wierzą,
że to doprowadzi ich do mordercy, którego chcą dopaść. Jeśli chodzi o tę
parę to są bardzo zgranym duetem i świetnie razem ze sobą współpracują.
Deniz uważa, że bez Zacka mogłaby zginąć na służbie – jest jedynym
kolegą z jej pracy, który aż tak ją chroni. Traktuje go jak przyjaciela i
widzi, że coś złego się z nim dzieje. Bardzo chciałaby mu pomóc, ale
nie bardzo wie jak.
Pewnego dnia współpracownica o imieniu Sirpa dostaje e-maila z nieznanego jej adresu. Jej oczom ukazuje się link do nagrania, na którym widzi nieżyjącego już chłopca. Dziecko było przetrzymywane w klatce jak dzikie zwierze. Policjanci najchętniej nie oglądaliby tego, bo to co przedstawia ten obraz nie jest przyjemny w odbiorze. Zack, Deniz, Niklas i Rudolf w wielkim poruszeniu oglądają całe nagranie od początku do końca. Cofają do tyłu różne momenty, aby nic nie umknęło ich uwadze. Każdy detal może mieć znaczenie.
Naprawdę podziwiam pracę tych ludzi. Nie wiem czy ja kiedykolwiek otrząsnęłabym się po zobaczeniu czegoś takiego. Biedne, niewinne dziecko zamknięte w klatce. Uciekające minuty, które złowieszczo wybijały godzinę jego śmierci. Ich praca była bardzo obciążająca psychicznie. Trudno było żyć normalnie po zobaczeniu takiego materiału. W życiu prywatnym te mroczne obrazy wciąż ukazywały się w głowach. Walka, aby je odpędzić była bezskuteczna. Jeden z policjantów – Niklas – nawet na przedstawieniu swojego syna, myślał o zamordowanym dziecku. Jego syn był w podobnym wieku co ten biedny malec, który był uwięziony w klatce i to sprawiało, że jego myślenie o tej sprawie się potęgowało. Ogarniał go paraliżujący strach na myśl, co by było, gdyby to spotkało akurat jego synka.
Muszę przyznać, że duet Monsa Kallentofta i Markusa Luttemana nie nie zawiódł. Już sam początek książki bardzo mnie zainteresował. Kartki same przewracały się w moich dłoniach. Byłam tak zaciekawiona czytaniem, że nie zwracałam uwagi, na której stronie jestem. Byłam zdumiona, gdy znalazłam się w połowie książki. Strasznie mi się podobały opisywanie uczucia i przeżycia bohaterów. Były dla mnie autentyczne i namacalne. Niekiedy sama się z tym utożsamiałam – robiło to na mnie potworne wrażenie. Nie wiem ile razy powiedziałam „wow”. Momentami zatrzymywałam się – robiłam kilkusekundowe przerwy, brałam głęboki oddech i wracałam do czytania. Ta powieść pochłania bez reszty.
Pewnego dnia współpracownica o imieniu Sirpa dostaje e-maila z nieznanego jej adresu. Jej oczom ukazuje się link do nagrania, na którym widzi nieżyjącego już chłopca. Dziecko było przetrzymywane w klatce jak dzikie zwierze. Policjanci najchętniej nie oglądaliby tego, bo to co przedstawia ten obraz nie jest przyjemny w odbiorze. Zack, Deniz, Niklas i Rudolf w wielkim poruszeniu oglądają całe nagranie od początku do końca. Cofają do tyłu różne momenty, aby nic nie umknęło ich uwadze. Każdy detal może mieć znaczenie.
Naprawdę podziwiam pracę tych ludzi. Nie wiem czy ja kiedykolwiek otrząsnęłabym się po zobaczeniu czegoś takiego. Biedne, niewinne dziecko zamknięte w klatce. Uciekające minuty, które złowieszczo wybijały godzinę jego śmierci. Ich praca była bardzo obciążająca psychicznie. Trudno było żyć normalnie po zobaczeniu takiego materiału. W życiu prywatnym te mroczne obrazy wciąż ukazywały się w głowach. Walka, aby je odpędzić była bezskuteczna. Jeden z policjantów – Niklas – nawet na przedstawieniu swojego syna, myślał o zamordowanym dziecku. Jego syn był w podobnym wieku co ten biedny malec, który był uwięziony w klatce i to sprawiało, że jego myślenie o tej sprawie się potęgowało. Ogarniał go paraliżujący strach na myśl, co by było, gdyby to spotkało akurat jego synka.
Muszę przyznać, że duet Monsa Kallentofta i Markusa Luttemana nie nie zawiódł. Już sam początek książki bardzo mnie zainteresował. Kartki same przewracały się w moich dłoniach. Byłam tak zaciekawiona czytaniem, że nie zwracałam uwagi, na której stronie jestem. Byłam zdumiona, gdy znalazłam się w połowie książki. Strasznie mi się podobały opisywanie uczucia i przeżycia bohaterów. Były dla mnie autentyczne i namacalne. Niekiedy sama się z tym utożsamiałam – robiło to na mnie potworne wrażenie. Nie wiem ile razy powiedziałam „wow”. Momentami zatrzymywałam się – robiłam kilkusekundowe przerwy, brałam głęboki oddech i wracałam do czytania. Ta powieść pochłania bez reszty.
Tak entuzjastyczna recenzja, mocno zachęca do sięgnięcia po książkę. 😊
OdpowiedzUsuńUwielbiam takie pochłaniające książki :)
OdpowiedzUsuń