Jak mogłby brzmieć śpiew miecza? - recenzja książki #450 - Bernard Cornwell „Pieśń miecza” [WIKINGOWE PIĄTKI]


Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie jak mogłaby brzmieć tytułowa „Pieśń miecza”. Czy to szczęk mieczy uderzających o siebie, ledwo słyszalne drżenie broni przed walką, a może ostrze zagłębiające się w ciało wroga? Czy raczej to zew w duszy, nie pozwalający odnaleźć się w czasach pokoju, zmuszający do tęsknoty za polem walki? A czym jest dla Bernarda Cornwella, który z każdym tomem rozbudza w mnie marzenie, by doświadczyć czasów wikingów na własnej skórze? Albo inaczej: czym myślę, że jest dla autora sagi „Wojny Wikingów” w moim mniemaniu 😉 Choć nie przeczę, że z miłą chęcią poruszyłabym ten temat osobiście.

Od wydarzeń ukazanych w poprzednim tomie upłynęło kilka lat. Spotykamy się z bohaterami w 885r., w czasach pokoju. Lecz obserwując dążenia zarówno Sasów, jak i Duńczyków, wydaje się, iż raczej jest to okres przezbrojenia się i cichego śledzenia poczynań przeciwników. Biorąc pod uwagę te kwestie, niezbyt zdziwiła mnie wieść, która wstrząsnęła Mercją: Thutgilsonowie, wiodąc za sobą zastępy wikingów, zajęli Londyn, a blady strach padł na mercjańską społeczność. I co postanawia miłościwie panujący król Alfred? Wysyła w bój Uhtreda. Mimo unoszącej się pomiędzy wojami niechęci, władca musi przyznać, że jeżeli chce dokonać niemożliwego, musi postawić właśnie na earla. Ale czy ktokolwiek przewidział, że najeźdźcy zechcą szukać sojuszników na saskiej ziemi? I również wykorzystać w tym celu Uthreda, jako pośrednika w pozyskaniu poparcia Ragnara Młodszego. Czy Uthred zechce skorzystać z tej propozycji i w nagrodę zasiąść na tronie Mercji?


Bernard Cornwell
Pieśń miecza
Wojny Wikingów #4
Wydawnictwo Otwarte

Główny bohater nie spoczywa na laurach dorosłości. Porywczość i upór przekuwa wraz z wiekiem w rozważną ambicję, co sprawia, że staje się dojrzalszym i pewnym siebie człowiekiem. Staje się okrętem, prowadzonym doświadczona ręką, którego nawet sztorm nie jest w stanie zawrócić z obranego kursu. Chociaż w jego sercu nadal rozgrywa się podobna walka jak na angielskich ziemiach, potrafi swoje przekonania i emocje poprowadzić niczym armię, tak że prowadzona przez niego intryga nie zaskakuje tylko jego samego. Opowieść snuta przez Uthreda, ukazuje nie tylko fakty ale również opinie i odczucia powiązane z poszczególnymi wydarzeniami, które mimo upływu lat nie blakną w jego pamięci. Zastanawiam się, czy sama będę pamiętać co spotkało mnie około trzydziestki za jakieś pół wieku?

Przeczytaj także: Kto obejmie we władanie zimne krainy Północy? - recenzja książki #437 - Bernard Cornwell „Panowie północy” [WIKINGOWE PIĄTKI]

Na scenie “Wojen wikingów” nie zabrakło nowych postaci. Moją uwagę szczególnie przykuł Eric, mężczyzna wydający się nie pasować do tych czasów: wrażliwy, o niesamowicie dobrym serduchu. A z kobiet? Stanowczo Aethelflaed. Silna, zdecydowana kobieta, świetnie zorganizowana i nie wahająca się korzystać z zasobów swojego intelektu. Intrygujące jest, że dopiero wobec niej Uthred potrafił pokazać, że drzemią w nim pokłady opiekuńczości. Chociaż względem swojej ukochanej Gisel również potrafi ukazać swoją emocjonalną stronę. Więc może to kwestia dojrzałości i poznania samego siebie? Nie zrezygnował ze swoich umiejętności strategicznych i nadal potrafi być zdecydowany, lecz uzupełnia swój charakter rozwijając pozostałe cechy. 

Główny wątek, tj. odbicie Londynu, zapewnia niesamowita mnogość opisów scen walk zarówno na łodziach jak i na lądzie. Walki zostają opisane z wyważona szczegółowością - autor stara się, by wszystkie elementy potyczek zawarte w historii miał znaczenie dla rozwijającej się akcji. Nie zapomina również o fakcie, że gro decyzji podczas wojennych zawieruch odbywa się w kuluarach - plącząc sieć intryg i girek pomiędzy bohaterami. Czytelnikowi ciągle towarzyszy pytanie czy bohaterzy są dwulicowi, czy może to kolejny element skomplikowanych politycznych szachów. Uwypuklone również zostają kolejne różnice pomiędzy ścierającymi się w wojnie narodami. Jednocześnie autor uświadamia nam, że nie ma jednolitej masy Sasów i Wikingów, ponieważ w obu przypadka, to tylko ludzie - dbający o własne interesy czy posiadający odmienne poglądy na pewne sprawy. Zadziwiająca jest również relacja wychowanych razem Uthreda i Ragnara - mimo ochłodzenia stosunków, pamięć o braterskim wychowaniu nadal tkwi w tej dwójce. 

Będąc na półmetku sagi mogę stwierdzić, że jak dotąd serię omija klątwa kolejnego tomu. Każda część jednocześnie zaspokaja apetyt i rozbudza go na nowo, gdy na światło dzienne wypłyną kolejne fakty historyczne przyozdobione i przeplecione wyobraźnią Bernarda Cornwella. Po raz kolejny powtórzę i ostrzegę: historia Uhtreda połyka w całości! Kusi twardością i surowością, jednak spod skorupy zimnego człowieka północy, zaczyna przebijać ciepłe serce. Niesamowicie ciekawi mnie, gdzie zaprowadzą ścieżki przeznaczenia...



1 komentarz