Przypadek czy przeznaczenie? – recenzja książki #270 – Brigid Kemmerer „Listy do utraconej”

Tę książkę przeczytałam w jeden dzień, kiedy podróżowałam autobusem. Obawiałam się, że dostanę opowieść o miłości, która przysłoni resztę historii. Pomyliłam się, bo oprócz miłości zrodzonej z przypadku, który stał się pięknym przeznaczeniem, dostałam opowieść o stracie, zagubieniu i o tym, że nie powinniśmy szybko oceniać drugiego człowieka.

Historia poprzez przypadek splata ze sobą życia Juliet oraz Declana. Każde z nich jest swoim przeciwieństwem. Ona to bardzo wrażliwa, ale i zarazem bardzo skryta dziewczyna. Dziewczyna nie może pogodzić się ze śmiercią swojej mamy, a jedynym sposobem by poradzić sobie z bólem po stracie, jest pisanie listów. Listów, które zostawia na jej grobie. Natomias Declan to siedemnastoletni wulkan emocji. W ramach kary, odbywa na cmentarzu prace na cele społeczne. Któregoś dnia przez przypadek znajduje list. Zaintrygowany nim, postanawia go przeczytać. Jednocześnie z otworzeniem listu i poznaniem czyjiś myśli, dotyka go tak mocno, że nastolatek postanawia na niego odpisać. Gdy Juliet odkrywa, że ktoś przeczytał jej list na samym początku jest zła, ale jednak później postanawia odpisać na list. Od tego dnia jej życie oraz Declana zmienia się, ponieważ oboje rozumieją siebie nawzajem.

Autor: Brigid Kemmerer
Tytuł: Listy do utraconej
Wydawnictwo: YA!
Strony: 414

Ta historia mnie urzekła, ponieważ nie dostałam opowieści, gdzie pierwsze skrzypce grała miłość dwojga niedojrzałych, zagubionych nastolatków. Dostałam książkę pełną bólu i straty ukochanej osoby – w tym przypadku mamy. Czymś co jest inne i pozwala naprawdę wczuć się w klimat tej książki to są te listy, które dotykają głęboko. Ponadto ksiązka napisana jest naprawdę bardzo fajnym stylem, że czytelnik nie ma problemów po pierwsze ze zrozumieniem treści, a po drugie bardzo szybko się ją czyta. Wszystko ze sobą współgra, nie ma żadnych luk w fabule i to bardzo emocjonująca książka. Ci, którzy zdecydują się przeczytać „Listy do utraconej” muszą przygotować sobie paczkę chusteczek, jeśli ktoś jest bardzo wrażliwy.

Autorka przecudownie przeplatała ze sobą różne wątki, a emocje, które biją od tej powieści są bardzo mocno – zdaję sobie sprawę, że się powtarzam, ale w jednej sekundzie dostawałam tyle, że to było niekiedy dla mnie za dużo. Gniew z ogromnym zawodem, poparty wielkim smutkiem i bólem. Jednak w tych wszystkich okropnych uczuciach bohaterowie mieli w sobie choć odrobinę nadziei na lepsze jutro i to, że ktoś będzie w stanie zagłuszyć ten ból. „Listy do utraconej” pokazują też różne sposoby u ludzi na to jak radzą sobie z odejściem bliskich. Żałoba Juliet różniła się od tej, jaką prezentował Declan. To było dla mnie trudne zderzenie się z tym tematem. Jeszcze nigdy wcześniej, nie licząc „Goodbye Days” nie czytałam tak dobrej powieści, która mówiłaby tak otwarcie o tym temacie.

Podsumowując, z całego serca mogę polecić Wam „Listy do utraconej”. Jeśli szukacie nietuzinkowej, z pozoru prostej, ale i trudnej tematyki, to myślę, że ta książka może Wam się sposobać. Ja osobiście na pewno jeszcze kiedyś po nią sięgnę.

4 komentarzy

  1. O tej książce jest osttanio bardzo głośno. Mam wrażenie, że jest ona ... wszędzie :) Ja jakoś nie jestem przekonana, chociaż piszesz o niej w samych superlatywach :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja bardzo chciałabym przeczytać tę książkę. Chcę, żeby urzekła mnie tak jak ciebie. :)
    potegaksiazek.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Ach, a ja dalej jestem przed przeczytaniem tej książki... nie mogę się zebrać... jednak jak widzę, jest sporo emocji :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Słyszałam o tej książce wiele dobrego, także muszę udać się do księgarni i ją zakupić ;)
    Pozdrawiam serdecznie!

    W wolnej chwili zapraszam do mnie https://noduss-tollensss.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń