Superbohaterka z Islandii - recenzja książki #482 - Steinunn Sigurðardóttir „Farma Heidy”

Co widzicie przez oczami słysząc słowo Islandia? Lodowce, zielone łąki, zaspy, w których może utonąć dorosła osoba, zorzę polarną czy tabuny owiec i rozległe farmy? Ja chciałabym któregoś dnia zobaczyć tę wyspę na własne oczy i przekonać się czy rzeczywiście jest tak urzekająca. „Farma Heidy” pozwala doświadczyć okruchów tego piękna, skrytych w codzienności jednego z gospodarstw prowadzonych przez gospodarz Heidę, zdeterminowaną, by walczyć o dobrostan nie tylko swojej ziemi, ale i całej wyspy.

Przed rozpoczęciem lektury, warto zapoznać się z przedmową odautorską. Zawarte w niej informacje, rzucają światło na proces powstawania książki oraz opowiadają o drodze prowadzącej do wyboru formy przedstawienia opowieści. Ostatecznie autorka postanowiła oddać głos Heidzie, pozwalając, by akcja toczyła się zgodnie z naturalnym rytmem pór roku.

Tym samym tempem toczy się życie gospodarskie, do którego dostosowuje się człowiek opiekujący się zwierzętami. Heida opowiada prosto i konkretnie o swoich przeżyciach związanych z dorastaniem, a później pracą na farmie. Ze szczegółami kreśli historię o swojej pełnej determinacji drodze, by móc gospodarować na własną rękę, jednocześnie szanując osoby, które wybrały inną ścieżkę i podkreślając nieocenioną pomoc rodziny, sąsiadów i przyjaciół. Zmagając się zarówno z codziennością jak i nieprzewidzianymi sytuacjami, zapewnia byt swojemu stadu, troszcząc się, by miało się jak najlepiej. Heida nie zna słowa wymówka, ciągle stara się uczyć, rozumieć i reagować, by wszystko było jak trzeba. W rolnictwie nie można stwierdzić, że dzisiejszego dnia nie ma się nastroju na zbieranie siana - przez zaniedbanie może przepaść pasza zapewniająca stadu przeżycie zimnych miesięcy. Na każda czynność jest odpowiedni czas, pogoda i plan - po porostu należy to zrobić, w przeciwnym razie skutki mogą być opłakane. Nic więc dziwnego, że tę samą filozofię przyjęła w walce z planami budowy, która zagrażała ekosystemowi, wiążąc się jedynie z chęcią ekspansji i zysku. Jednak człowiek, który przeżył wybuch wulkanu pokornieje i zdaje sobie sprawę, że są sytuację, w których nawet najnowsza technika nie jest w stanie pomóc, a o matkę ziemię należy dbać dla dobra wszystkich - bo tak trzeba.


Steinunn Sigurðardóttir
Farma Heidy
Wydawnictwo Kobiece
Tłumaczenie: Jacek Godek


Dlaczego stwierdziłam, że Heida jest superbohaterką? Bo jest kobietą, którą chciałabym być. Zdającą sobie sprawę ze swoich zalet i wad, po prostu je akceptując i żyjącą tak, by je uwzględnić. Samodzielna, lecz będąca częścią społeczności, w której ludzie są gotowi sobie wzajemnie pomagać. Posiadająca trzeźwe i perspektywiczne spojrzenie na świat, którego potrafi celnie i inteligentnie bronić. Szukająca rozwiązań, a nie topiąca się w problemie. Potrafiąca mówić o depresji czy  powikłaniach po lekach w zwyczajny sposób, prosto, bez owijania w bawełnę i półsłówek. Nie podążająca za modą, lecz oceniająca przydatność danych rzeczy, nie zapominając jednocześnie o swoich marzeniach. Żyjąca w harmonii ze sobą, światem i ludźmi. Po prostu odważna, a jednocześnie nie wywyższająca się ani na jotę. Rzadko spotykana postawa we współczesnym świecie, który mówi Ci, że jeżeli się nie zareklamujesz, to nie istniejesz. 

Akcja toczy się jak życie - z pozoru spokojnie, wstrząsana co jakiś czas nieprzewidzianym zdarzeniem; niespodziewanym telefonem czy wybuchem wulkanu. Autorka nie próbuje na siłę upiększać czy hiperbolizować historii. W pełni naturalistyczne podejście ukazuje, że walka, która stoczyła Heida działa się niejako pomiędzy wierszami, w chwilach wyrywanych pomiędzy przelicznymi obowiązkami gospodarskimi, co tylko zwiększa mój podziw dla jej postawy. Co tam bohaterowie fantasy - na Islandii naprawdę została stoczona walka z przeciwnikiem mogącym równać się Sauronowi, a z zebraniem drużyny Heidzie było ciężej niż Gandalfowi próbującemu przekonać Frodo.

Początkowo trudno mi było przyzwyczaić się do specyficznego sposobu wysławiania się Heidy, ale po kilkunastu stronach wciągnęłam się na amen - brawa dla tłumacza, któremu udało się zachować ten styl i przedstawić go w języku polskim. Jedynym minusem był dla mnie brak przypisów, które tłumaczyłyby dosłownie nazwy własne miejsc, o których opowiada Heida. Przez ich brak, niektóre odwołania się głównej bohaterki do etymologii danego słowa nie miały dla mnie punktu zaczepienia.

Myślę, że warto sięgnąć po tę książkę. Chociażby po to, by zobaczyć, że można inaczej, a życie w zgodzie z naturą nie oznacza odrzucania współczesnego świat, lecz harmonijnej koegzystencji czerpiącej z zalet obu światów. I uświadomić sobie, że nawet gdy zatrzęsie się świat czy dopadnie wichura, to pył opada, a ziemia znów się zazieleni - póki znów nie przyjdzie zima. Takie życie :)




0 comments