Życie pod tym kątem jest fajne



Stefan Darda – polski pisarz, autor głównie literatury grozy i fantastyki, muzyk, żeglarz. Jednym słowem człowiek o niezwykle szerokim paśmie zainteresowań. O rozpoczęciu twórczej przygody, inspiracjach oraz przyszłych planach rozmawiała MajkaBloguje.


Dlaczego tak długo zwlekał Pan z wydaniem własnych książek? Mając taki talent do pisania, taką lekkość.

Przyczyna jest bardzo prosta, ponieważ ja nie wiedziałem, że umiem pisać. Nigdy nie umiałem tego robić i tak naprawdę w wieku lat 35 napisałem swoją pierwszą rzecz prozą. A pierwsza rzecz prozą rozpoczynała się od słów „spojrzenie za płotu niemal paliło mi plecy.” I to jest pierwsze zdanie mojej debiutanckiej książki. Także to jest tak, że nie do końca proza, zawsze wierna od razu temu, czym się chce w życiu zajmować. W moim przypadku tak dokładnie było. 

Czyli napisanie tego wiersza było upustem emocji, spowodowanych sytuacją, która Pana do tego skłoniła?

W pewien sposób tak, a z drugiej strony też poezja ma to do siebie, że oprócz tego, że można wyrazić swoje emocje to można też podzielić się z czytelnikami swoimi rzeczami np., które człowieka fascynują, czyli np. zachwyt nad otaczającą przyrodą, czy coś w tym stylu. 

A jak został Pan zauważony? 

Wydaję mi się, że nie zacząłbym pisać gdyby nie było Internetu. To jest tak, że dzięki Internetowi właśnie bardzo dużej mierze wyrównują się szanse pomiędzy większymi miastami, a mniejszymi. I są różnego rodzaju portale literackie, czy u mnie rzecz biorąc artystyczne, na których można publikować próby swojej twórczości. I właśnie na tej zasadzie w moim przypadku to się zaczęło. Rozpocząłem od pisania wierszy, taki miałem trochę ciężkawy okres w życiu i tak to się jedno z drugim splotło i te wiersze się spodobały na takim jednym spotkaniu.
   
A gdzie szukał Pan inspiracji do napisania pierwszej książki? 

Zainspirowało mnie życie i to właśnie zarówno w negatywnych i pozytywnych jego przejawach, ponieważ ja wówczas, kiedy pisałem tę książkę pracowałem w miejscu, którego bardzo nie lubiłem, ta praca mnie strasznie dołowała i to pisanie było jakąś formą ucieczki od tego, co mi się bardzo nie podoba. A z drugiej strony zainspirowały mnie rzeczy, które robiłem w czasie studiów, czyli taki trochę podobny do mnie jak opisany jest w powieści „Dom na wyrębach”, fascynacja przyrodą właśnie, no i oprócz tego fascynacja kulturą ludową. W czasie studiów byłem muzykiem Orkiestry Świętego Mikołaja, taki folkowy zespół i również inspirujemy się kulturą ludową min. docieraliśmy do informacji na temat wierzeń ludowych czy spraw związanych z demonologią ludową. 

A jeśli chodzi o miejsca akcji Pana książek, to co było głównym czynnikiem, który na to wpłynął, że wybrane zostały te miejsca, a nie inne?

Jeśli chodzi o „Dom na wyrębach” to był taki pomysł związany z miejscem, który był bliski, jako klubowi turystycznemu w czasie studiów. Myśmy tam wyjeżdżali na jakieś dłuższe wyjazdy, czy na weekendy nawet, jakieś 80 km od Lublina na Pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskim. Także tutaj miałem już materiał zarówno do obserwacji jak i do pewnych rzeczy, które opisywałem w tej książce wydarzyły się naprawdę, czyli np. obserwacja sejmików żurawi, czy spraw związanych z ornitologią, czy chociażby rzeczy charakterystyczne jak te poniemieckie cmentarzyki, które można spotkać, to, że tam meliorację Niemcy gdzieś sprowadzeni w czasach międzywojennych z okolic Poznania właśnie wprowadzili w tamtych okolicach. To wszystko ja już miałem jakby gotowe miejsce do sadzenia fabuły. Natomiast w przypadku cyklu powieściowego „Czarny Wygon” to sprawa jest trochę inna, bo początkowo planowałem osadzić fabułę tej historii nie wiedziałem czy to będzie opowiadanie, czy może uda się napisać z tego materiału książkę. Okazało się, że wyszły cztery, ale początkowo stwierdziłem, że to będą albo Bieszczady albo Beskid Niski. Właśnie te miejsca związane chociażby z przesiedleniami z Akcją Wisła, gdzie kiedyś były wioski usytuowane w tej chwili można znaleźć ilości fundamentów, jakieś stare przydrożne krzyże, czy zasypane studnie. Pomyślałem sobie, że to będzie fajna scenografia do usytuowania akcji o przeklętej wiosce. Natomiast, kiedy dowiedziałem się, że w okolicach moich rodzinnych, w okolicach Zwierzyńca na Roztoczu jest taka dolina, która w zasadzie jeszcze lepiej się nadaje. Kiedy zaczynałem zbierać materiały, okazało się, że jakieś tam legendy tego typu tam w tej wiosce ludzie sobie przekazują, więc jeszcze dodatkowo, jako: zaczynałem przygodę z turystyką właśnie od Roztocza i wiem, że to jest taki nieodkryty teren dla wielu osób, które chciałyby spędzić czas w jakimś fajnym miejscu. Pomyślałem sobie, że w ten sposób spłacę niejako swój dług wobec swoich rodzinnych stron pisząc o nich ludziom w zasadzie w całej Polsce. Jak się później okazało to był udany i fajny pomysł i cieszę się, że w ten sposób tak jak mówię pisałem o swoich rodzinnych stronach. Oprócz tego stworzyłem coś, co w jakiś sposób działa na podświadomość. Nie zakładam, że zawsze będę pisał o Lubelszczyźnie. 

Jak zareagowała Pana rodzina, znajomi na to, że zrezygnował Pan z pracy?

Pracowałem w Urzędzie Celnym także nie wiem czy gorzej czy lepiej niż korporacja, ale to znaczy tak przede wszystkim tę reakcję można podzielić na dwa etapy. Pierwszy etap jak się dowiedzieli, że napisałem książkę, bo ja się w ogóle nie przyznawałem do tego, że piszę nikomu, może dwójce przyjaciół i siostrze, bo chciałem tak jakby szczerej opinii na temat tego czy to się podoba czy nie, bo jakbym dał mamie do przeczytania to mama by powiedziała zawsze, że super. Mama nigdy nie powie: „no weź się chłopie za kopanie rowów” na przykład albo: „idź tam do biura lepiej pilnuj roboty” także to jest tak, że dopiero, kiedy zakończyłem pisanie książki, kiedy już nawet wysłałem pierwsze propozycje do wydawców przyznałem się moim rodzicom, że coś takiego przyszło mi do głowy. No i oczywiście totalny szok. Ja też dwa trzy lata wcześniej sam bym nie uwierzył w to, że będę pisał książki, ale życie jest pod tym kątem fajne min., że jest nieprzewidywalne czasami i niekoniecznie zawsze musi być ta nieprzewidywalność negatywna.

Czy spotkał się Pan z negatywnymi opiniami na temat swojej twórczości? Jak one na Pana działają, motywująco czy wręcz odwrotnie?”

Trudno się nie spotkać z negatywnymi opiniami o pisaniu swoim własnym, jeśli wydało się ileś tam książek i te książki są jakoś tam obecne zarówno w recenzjach czy właśnie w świadomości tak jakby miłośników literatury fantastycznej, grozy. Oczywiście, że się spotykam. 

A jakie są najczęstsze zarzuty, słowa krytyki?

Zarzuty są takie, jakie każdy w tym czasie potrafi sobie wyobrazić. To jest naturalne i nie sposób być twórcą czegokolwiek, jeśli nie jest się odpornym na krytykę. Aczkolwiek odporność na krytykę nie oznacza wcale nieprzyjmowanie do wiadomości. Jeżeli ja czytam krytykę i to jest stek bzdur, że albo ktoś w ogóle nie przeczytał książki do końca dokładnie albo w ogóle nie wiedział, o co w niej chodzi no to wtedy w porządku. Gorzej jest, jeśli jest coś, co można by było poprawić, bo ktoś ma rację. Ja tego typu opinie zawsze analizuję bardzo drobiazgowo. Wiadomo, że człowiek nie jest alfą i omegą może się pomylić zarówno w fabule, jeśli chodzi o jakieś drobiazgi związanym z całym tokiem np. w „Słonecznej dolinie” jest pomyłka, że w pewnym momencie jest napisane, że w danym miejscu, już nie pamiętam dokładnie jak to wygląda, że przebywa pięć osób, a za chwilę, jest cztery. Jest to akurat związane z tym, że poprawiałem tekst i poprawiałem w jednym miejscu i w drugim nie poprawiłem i tego nie wychwycił ani redaktor, ani ja drugi raz czytając, ani korektor. To są rzeczy naturalne. Takie rzeczy oczywiste, za taką krytykę jestem wdzięczny. Często czytając recenzje bardzo łatwo jest odróżnić taki typowy hejt od recenzji takiej rzeczowej i sensownej. Wydaje mi się, że mając już 5 i pół roku doświadczenia z tego typu opiniami na temat moich książek to wydaje mi się, że już potrafię w pewien sposób dosyć precyzyjnie to odróżnić.

Miał już Pan propozycje zekranizowania powieści?

Coś się koło tego kręci od czasu do czasu. Jakieś tam pomysły powstają, kontakty z reżyserami były wstępne to jest rzecz, która wymaga naprawdę bardzo dużego zastanowienia ze strony producentów, osób, które by to finansowały i jak również z mojej strony. Uważam, że lepiej jest nie ekranizować, jeśli ekranizacja jest słaba i na siłę pchać się do kina. Akurat wbrew pozorom wydaje mi się, że biorąc pod uwagę rodzaj literatury, w jakim pisze wydaje mi się, że moje książki były by trudne do zekranizowania.

Dlaczego?

W nich nie chodzi do końca o to żeby przestraszyć. Mam taką ambicję, aby pisać książki, które się dobrze czyta, jeśli ktoś oczekuje żwawej, wartkiej fabuły to sobie dostał, ale jeżeli ktoś chce tak trochę głębiej wejść to żeby dostał też taki drugi podprogowy przekaz, dotyczący rzeczy bardziej istotnych, jakiegoś stracha.

Rozumiem, że według Pana zekranizowanie książek, byłoby naprawdę dużym wyzwaniem? 

Jeśli chodzi o trudności w ekranizacji to sfilmowanie sejmików żurawi lub pejzażu, który się maluje, np. „Dom na wyrębach” rozgrywa się od lipca, taka główna oś fabuły, do stycznia i formuła toczy się w małym miejscu i właśnie otoczenie ma ogromną rolę. Jeżeli ktoś by tego nie chciał pokazać to nie dostanie ode mnie zgody na ekranizację mojej książki, bo to jest właśnie wartość tej książki. Polega to na tym, że to się właśnie rozgrywa w ciągu pół roku i facet jest trochę w takim miejscu jak ja, kiedy rzucałem robotę, że albo może porzucić swoje marzenia i uciec, gdy coś go przestraszyło w tym małym domku na odludziu albo właśnie walczyć o realizację swoich marzeń i właśnie to trwa tak naprawdę niedługo. On się nie cieszy zbyt długo tym fajnym miejscem, ale za to odkrywa takie życie, którego by nie spróbował gdyby natychmiast z stamtąd odjechał. Bez tego typu przekazu ekranizacja nie ma żadnego sensu, bo filmów o duchach i różnych strachach jest już naprawdę bardzo dużo i kolejny nie jest potrzebny. 

Co w przyszłości szykuje czytelnikom Stefan Darda?

W tej chwili trwają ostatnie prace nad ostatnim tomem „Czarnego Wygonu”, natomiast później będę miał czas dla siebie. Trzy tygodnie, bądź kilka dni.

Dziękuję za rozmowę. Życzę dalszych pomysłów, natchnienia i spokoju w tworzeniu. 

Ja również dziękuję.

3 komentarzy

  1. Odpowiedzi
    1. to się nazywa kreatywność w komentowaniu ;d widać, że wywiad nawet nie został przeczytany... więc jaki sens w komentowaniu i dawaniu bezsensownych komentarzy?
      robienie czegoś 'na odpierdol' nie zawsze popłaca...
      nie pozdrawiam ;d

      Usuń
  2. Majka, no świetnie, w końcu się doczekałam :D Zapowiedzi, zapowiedziami, ale jednak warto było czekać :)

    OdpowiedzUsuń